fbpx

S.T.A.L.K.E.R. w Kijowie

73404_letter-m_sm

Masza, 16-letnia sanitariuszka przechadzająca się po dymiącej ziemi między barykadami na ul. Chruszczewskiego, mówi: wiesz, Ukraińcy to taki niecierpliwy naród. Nie mogliśmy się odczekać wyjścia nowej części “Stalkera”, więc urządziliśmy ją sobie na żywo.

S.T.A.L.K.E.R. to gra zainspirowana kultową powieścią braci Strugackich, Piknik na skraju drogi. Masza widziała też pewnie nie mniej kultowy film Tarkowskiego, Stalker. Wokół tych dzieł wyrosła cała kultura, prezentująca dość niesympatyczną, postapokaliptyczną wizję świata. I nagle, proszę: w drugiej dekadzie XXI wieku, w samiutkim centrum Kijowa, wizje fantastów nabierają realnego kształtu. Przechadzam się między chłopakami w maskach przeciwgazowych, poprzebieranych w fantazyjne kombinezony, w ochraniaczach z gąbki przyklejonymi na taśmę klejącą, z maczugami w rękach i hełmami na głowach. Wszyscy tutaj albo za dużo naczytali się s-f, albo rzeczywiście jestem w Strefie, a ci dookoła to stalkerzy. Płuca drapie dym z płonących opon, uszy bolą od jazgotu milicyjnych szczekaczek, a głos ochrypł od krzyków „Sława Ukrainie!”. Zresztą, zobacz to na zdjeciach.

“Wszystkie Strefy Lądowania – a jest ich sześć – rozmieszczone są na powierzchni naszej planety tak, jakby ktoś sześciokrotnie strzelił do Ziemi z pistoletu umieszczonego na linii Ziemia – Deneb. Deneb – to alfa gwiazdozbioru Łabędzia, a punkt na nieboskłonie, z którego, by tak rzec, strzelano – nazywamy właśnie radiantem Pillmana.”[1]

Zupełnie przypadkowo złożyło się, że Stref jest w Kijowie również mniej więcej sześć. Nie barykad – tych jest dużo więcej – ale właśnie Stref: zamkniętych dla osób postronnych obszarów buforowych, mających ochraniać Majdan od nagłego i spodziewanego ataku sił obcych, czających się w okolicznych parkach. Strefy powstały po uderzeniach oddziałów milicji, nacierających z dzielnicy rządowej. Żeby było śmieszniej – pierwsze Strefy zostały rozmieszczone na obrzeżach ogromnego centrum handlowego “Globus”, rozciągającego się pod całym Placem Niepodległości. 22 stycznia istniał też punkt, z którego strzelano – nazywany Ukraińskim Domem. Na jego dachu usadowili się snajperzy, strzelający do tłumu, który zabierał się właśnie do ustanowienia kolejnych elementów Strefy. Wkrótce i Ukraiński Dom został zajęty przez zorganizowane oddziały stalkerów, którzy przemianowali go na siedzibę przeróżnych oddziałów obrony Majdanu.

„Posuwaliśmy się od znaku do znaku, samym środkiem ulicy. Och, dawno już nikt po tej ulicy nie jeździł ani nie chodził! Asfalt popękał, pęknięcia zarosły trawą, ale to jeszcze była nasza, zwykła trawa, ludzka i normalna.”

Główna barykada i jedyny obszar noszący wszystkie atrybuty Strefy mieści się na ulicy Hruszewskiego, między zwykłymi kamienicami, a kolumnadą – wejściem na stadion ukochanego klubu kijowian „Dynamo”. W poprzek ulicy leżą oblodzone szkielety kilku spalonych milicyjnych ciężarówek, przed nimi i za nimi – wysokie na trzy, cztery metry wały z worków ze śniegiem. Wszędzie wala się kostka, która jeszcze niedawno była elegancką nawierzchnią ulicy. Są też trzy katapulty, z których w razie szturmu można będzie można razić nieprzyjaciela. Nad wszystkim góruje surrealistyczna rzeźba z lodu i popiołu, przed rewolucją będąca ponoć pomnikiem Walerija Łobanowskiego, legendarnego gracza i trenera „Dynama”. Pod kolumnadą cały czas tli się ogromne ognisko z opon, kopcące niemiłosiernie toksycznym dymem. Wokół grzeją się strudzeni powstańcy, twarze czarne jak diabli. Co jakiś czas któryś dorzuci oponę, która pali się długo i widowiskowo, dając ciepło niezbędne, by wytrwać u barykad. Wystarczy, że wiatr zawieje w nieodpowiednią stronę i zaraz cała Strefa pokrywa się malowniczym dymem, a ludzie – sadzą. Oprócz centralnego paleniska, w okolicy tli się kilkanaście mniejszych bądź większych koksowników, między którymi kursują dziewczyny z kawą (życzysz sobie z mleczkiem czy bez?), herbatą (może ciasteczko?) i jedzeniem (kasza gryczana, ogórki kiszone, jajeczka, pierożki, naleśniki, kanapki ze smalcem, itd.). Sanitariusze badają na miejscu podejrzanie kaszlących, roznoszą lekarstwa i maski chirurgiczne. W pudle nieopodal ogniska artykuły pierwszej potrzeby – papierosy dla bohaterów. Tylko alkoholu nie uświadczysz – za spożywanie grozi natychmiastowe usunięcie nie tylko ze Strefy, ale i z szeregów Obrońców Rewolucji.

Jak wygląda stalker?

„Na pierwszy rzut oka niby nic specjalnego, skafander (…) jak u lotnika w samolotach naddźwiękowych albo jak u kosmonauty. Lekki, wygodny, nigdzie nie ciśnie i nie pocisz się w nim z gorąca. W takim skafandrze mona iść choćby w ogień i też żaden gaz do środka nie przeniknie, nawet kula jak mówią, go nie przebije.”

O ile na Majdanie, czyli na Placu Niepodległości, chodzenie w kasku i ochraniaczach to element rewolucyjnego sznytu, który może owocować co najwyżej respektem ze strony mężczyzn i zwiększoną atencją ze strony dziewcząt, o tyle w Strefie jest to po prostu konieczność. Dostępu do ostatniego, zamkniętego kręgu tuż przy wejściu na stadion „Dynamo” strzegą postawni wartownicy. Przez wąskie gardło oddzielające Strefę od „normalnego” świata nie przepuszczą nikogo bez ochrony na głowę (może być choćby hełmofon czołgisty), oficjalnej przepustki lub zaufanego wprowadzającego.

Kaski znikły już dawno z kijowskich sklepów, a te, w których można by je jeszcze teoretycznie znaleźć, dziwnym trafem są pozamykane. Nie szkodzi – w Ukraińskim Domu jest centrum aprowizacji – to tu lądują dary z całej Ukrainy, Polski, Europy. Obok góry ciepłych rzeczy stoi kilkanaście worków z maskami gazowymi – takimi samymi, w jakich pracowali likwidatorzy awarii w Czarnobylu, Strefie Stref, położonej raptem 150 km stąd. Kasków nie ma, ale wystarczy powiedzieć ‘jestem Polakiem” i zaraz się jakiś znajduje. „Jeszcze Polska nie zginęła”, mówi chłopak strojny w banderowskie barwy, wręczając mi z uśmiechem przepustkę do zaklętych rewirów.

Oprócz ochrony na głowę niezbędnym atrybutem stalkera jest kominiarka, albo chociaż maska chirurgiczna. Do tego ochraniacze na nogi i ręce – czasem zrobione po prostu z grubej gąbki przyklejonej plastikiem do ubrania – i broń. Kije bejsbolowe to luksus, na który stać chyba tylko ultrasów z różnych organizacji skupionych w nieformalnym zrzeszeniu nacjonalistycznym „Prawy Sektor”. Zwykli Obrońcy Majdanu, zgrupowani na wzór kozacki w sotniach, dysponują co najwyżej ręcznie struganymi maczugami, metalowymi pałkami, czasem zwykłymi sztachetami. „Na milicjanta to za mało” – martwi się Sasza, emerytowany nauczyciel z Iwano-Frankowska.

„Wierzyłem w fakt Lądowania, ale jednak w żaden sposób nie byłem w stanie uwierzyć panicznym korespondencjom o płonących dzielnicach, o potworach, które szczególnie chętnie pożerały starców i dzieci, o krwawych walkach miedzy nieśmiertelnymi przybyszami z Kosmosu, a nader śmiertelnymi, ale nieodmiennie bohaterskimi pancernymi dywizjami Jego Królewskiej Mości…”

A jednak to prawda. Wprawdzie, jak to z prawdą bywa, nie cała. I nie do końca wiadomo, czy naprawdę. Nieco z boku, przy ogrodzeniu, buntownicy rozmawiają z milicją. Częstują się papierosami, żartują. Wszyscy zdejmują maski i kominiarki. Zdjęć robić nie wolno. Ci w mundurach pytają, czemu ci bez mundurów naruszają porządek państwowy, czemu chcą obalić demokratycznie wybranego i popieranego przez znaczną część społeczeństwa, miłościwie im panującego Prezydenta? Czy chcą anarchii? Kto im za to płaci? Amerykanie? Bruksela? Czemu nie pójdą do pracy, zamiast rzucać brukiem w ich kruche hełmy? I wreszcie, dlaczego odebrali dzieciom miejskie lodowisko i choinkę???

Stalkerzy postawili na edukację. Na ostatniej barykadzie stanął ekran, zwrócony w stronę oddalonego o 40 metrów kordonu milicjantów. Wieczorami puszczają filmy, na których prezentują im swoją wersję wydarzeń. Mundurowi nie mają wyjścia, muszą je oglądać, mimo że dowództwo próbuje zagłuszyć przekaz popsą puszczaną z głośników za ich plecami.

Całą noc jazgot, spać nie można. Na balkonach okopconej kamienicy wyrastającej bezpośrednio nad Strefą wywieszono banery: „Tu mieszkają ludzie!”.

My nie wiemy, co się stało z biednymi mieszkańcami Harmont w samym momencie Lądowania. Ale oto jeden z nich postanowił wyemigrować. Jakiś tam zwyczajny obywatel. Fryzjer. Syn fryzjera i wnuk fryzjera. Przenosi się, powiedzmy, do Detroit. Otwiera zakład fryzjerski i zaczyna się diabelski obłęd. Ponad dziewięćdziesiąt procent jego klientów nie przeżywa nawet roku: giną w katastrofach samochodowych, wypadają z okien, wyrzynają ich gangsterzy i chuligani, toną w płytkich stawach i tak dalej, i tak dalej. Wzrasta liczba klęsk żywiołowych w Detroit i jego okolicach, nie wiadomo skąd nadciągają trąby powietrzne i tajfuny, których w tych miejscach nie widywano od tysiąc siedemset zapomnianego roku.

Na Ukrainie giną ludzie. Czasem giną na dobre, a czasem na chwilę. Potem znajdują się w lesie, na plaży, wysypisku śmieci. Bez ucha, z poobijaną twarzą, nadzy, z połamanymi żebrami. Spotyka to nawet znanych aktywistów i dziennikarzy. Wszyscy wiedzą, że jeśli rewolucja przegra, oni też mogą pewnego dnia zaginąć. Ci, których twarze uda się rozpoznać, pójdą do turmy. Ich żony i kochanki stracą pracę. Dlatego nie wiem, czy ten chłopak, który poczęstował mnie papierosem ma lat 16, czy 20, tak jak nie wiem, czy ta dziewczyna, która podała mi herbatę, jest ładna i warto z nią pożartować. W maskach i kominiarkach wszyscy wyglądają strasznie, jakby szykowali się do napadu na bank, zamachu terrorystycznego albo obalenia rządu.

– Jak cię zwać? – pytam gościa w moro, z którym przegadałem dobrą godzinę.

– Ekstremista.

„Red podniósł oczy i spojrzał na kulę. Ostrożnie. Z pewnym lękiem. Z ukrytym strachem, że będzie jakaś nie taka – że rozczaruje, wywoła zwątpienie, strąci z obłoków, na które udało się wspiąć, zachłystując draństwem… (…) Leżała pod ścianą wykopu, wygodnie usadowiona miedzy grudami zwietrzałego urobku i nawet stad było widać, jaka jest masywna i jak ciężko przygniotła swoje legowisko.”

Kilkaset metrów za ostatnią barykadą, za kordonami milicji i wojsk wewnętrznych, za szeregiem mniej lub bardziej specjalnych wozów milicyjnych majaczą masywne, stalinowskie budynki Rządu, Rady Najwyższej i pałac Jego Wysokości Prezydenta. W którymś z nich ważą się losy całego kraju i każdego z protestujących. To tam chcieli się przedrzeć demonstranci. Wystarczyłoby im zająć Radę Najwyższą – wierzą, że tam właśnie jest kula spełniająca życzenia. Nie bardzo tylko wiadomo, czyje. I nie wiadomo, czy spełniająca. Jego Wysokość też chyba nie do końca nią włada, bo przecież już dawno zażyczyłby sobie świętego spokoju. W jego nowej rezydencji “Międzygórze” zostało do zainstalowania jeszcze sporo złotych toalet, a tu taki bałagan. Opozycja trzymana jest od kuli na bezpieczną odległość, czasem im się ją pokaże, zaświeci przed oczami, a potem szybko schowa, zamknie drzwi i poszczuje psami. Prawdopodobnie kulą mogą obracać Możni Panowie, ale ich jest kilku i chyba nie umieją się ze sobą dogadać.

„Ty, bracie, zapamiętaj: Złota Kula wypełnia tylko najskrytsze życzenia, tylko takie, które muszą się spełnić, bo inaczej nie ma po co już żyć!”

***

„Przejdę, przejdę, myślał Red. Nie pierwszy raz, przecież przez całe życie właśnie tak, po szyję w gównie, a nad głową pioruny, zawsze tak było…”

Wot tak i my żywiom – mówi Ania. Młoda, wykształcona, dobrze zarabia. Niczego jej nie brakuje, a jednak biega codziennie na Majdan. Jak głupia. „Jaka tam Unia, my chcemy po prostu, żeby było normalnie. Jak u was.” Problem w tym, że Ukraina, niegdyś perła w koronie radzieckiego imperium, jest dziś chorym człowiekiem Europy i nie widać dla niej lekarstwa. Żeby chociaż do lekarza można było pójść bez łapówki, żeby chociaż egzaminów na studiach nie trzeba było kupować! Chociażby tylko prawniczych!  Przy obecnym poziomie korupcji, kultury prawnej i zacofaniu gospodarki integracja z Zachodem jest co najwyżej pięknym marzeniem. Zresztą, Unia ze swej strony też nie wykazuje nadmiernego zainteresowania i troski o  awanturniczych kozaków. Z Rosją źle, ale przecież bez Rosji jeszcze gorzej.

„Słuchaj – powiedział Nunnun odkrawając kawałek mięsa. – Jak sądzisz, czym się to wszystko skończy?

– Co masz na myśli?

– Lądowanie, Strefy, stalkerzy, ośrodki wojskowo – przemysłowe, ta cała kasza… Czym to wszystko może się skończyć?

Walentin długo patrzył na Nunnuna ślepymi, czarnymi szkłami, następnie zapalił papierosa i powiedział:

– Dla kogo? Skonkretyzuj.

– No, powiedzmy, dla całej ludzkości.

– To zależy od tego, czy będziemy mieli szczęście, czy nie – powiedział Walentin. – Teraz już wiemy, że dla ludzkości, pojmowanej jako całość, lądowanie przeszło w gruncie rzeczy bez śladu. Dla ludzkości zresztą wszystko mija bez śladu.”

Opony dymią, za barykadą Berkut piecze kiełbaski przy koksownikach, tłum przed wejściem do Strefy krzyczy “Bandu het’ (Precz z bandą)”. Z oddali dobiega głęboki, niski dźwięk drewnianego rogu, sygnał, który od niepamiętnych czasów podrywa oddziały do walki. Siedzimy o kawie i szlugu, sanitariuszki rozdają chemiczne rozgrzewacze na stopy i dłonie. W portfelu mam bilet na poranny samolot do sytej, bezpiecznej Europy, w której “kryzys” oznacza co najwyżej przerwę w rozkwicie, a nie ryzyko wojny domowej.

– Powiedz nam Jakub, a czemu Unia nic nie robi? NATO?

– Eee, rozumiecie, to polityka…

– Rosji się boją!

– Wiecie, chcą wprowadzić sankcje, USA już ponoć jakieś nawet wprowadziły…

– Nam potrzeba wojska, nie sankcji! Potrzeba nam NATO!

– Nie liczyłbym na to…

– Czyli nikt nam nie pomoże?

Nie pomoże. Mógłbym przypomnieć Bałkany, Afrykę i tuzin innych konfliktów, które w ostatnim dwudziestoleciu nie skończyły się interwencją Zachodu. Ale milczę. Wszyscy milczą. Te kilkaset metrów do budynku Rady Najwyższej Ukraińcy muszą pokonać sami. I chciałbym tylko, że gdyby jakimś cudem naprawdę udało się im dostać do Złotej Kuli, znalazł się jeden sprawiedliwy, który krzyknąłby wzorem Reda Shoeharta:

„Szczęście dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony!”

[1] Wszystkie cytaty pochodzą z książki Piknik na skraju drogi, Arkadij i Borys Strugaccy, tłum. Irena Lewandowska, Warszawa 2007

Tags:
No Comments

Post A Comment