fbpx

Kurdystan

65089_letter-c_smCzy mając za sąsiadów Państwo Islamskie, Irak i Iran można żyć w spokoju? Czy można zachęcać do wyjazdów do regionu, który formalnie jest częścią Iraku? Na te pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale coraz więcej osób jako cel podróży wybiera właśnie iracki Kurdystan.

Żyjemy w czasach, kiedy nie tylko wyjazd all-inclusive do Tunezji , ale również romantyczny weekend w Paryżu, przejazd metrem w Londynie, pociągiem w Madrycie, a nawet przesiadka na lotnisku w Brukseli może skończyć się krwawą jatką. Sprawcami wyżej wymienionych zamachów byli islamscy fundamentaliści, ostatnio powiązani z Państwem Islamskim. Tak się składa, że najważniejszą siłą powstrzymującą jego ekspansję są również muzułmanie – wojska Peszmerga z Autonomicznego Regionu Irackiego Kurdystanu. Kurdystan to jeszcze nie państwo, ale w obliczu faktycznego rozpadu Iraku, jego niepodległość wydaje się już tylko kwestią czasu.

Czy w tej sytuacji należy się dziwić prestiżowemu brytyjskiemu dziennikowi „The Guardian”, który wskazał na wspinaczkę w Kurdystanie jako jeden z „10 najlepszych pomysłów na przygodowe wakacje 2015”? No, śmiało, kochani, rączki w górę, kto da się skusić?

Wbrew pozorom nie jest to taki zły pomysł.

Autorzy artykułu zwracają uwagę na drugi najwyższy szczyt Iraku, Halgurd (3607 m n.p.m.), leżący w pierwszym w kraju parku narodowym. Żyją tu rzadkie gatunki zwierząt takich jak rysie, niedźwiedzie czy lamparty. Dodajmy do tego fantastyczną górską scenerię i brak innych turystów (oraz infrastruktury), a otrzymamy miejsce idealne dla żądnych wrażeń podróżników, którym znudziły się „zwykłe” wakacje. Największym zagrożeniem w górach są pola minowe, dlatego zaleca się zatrudnienie lokalnego przewodnika, który będzie wiedział, gdzie chodzić nie należy.

Z braku innych skojarzeń z regionem, władze Kurdystanu również popierają „przygodową” turystykę. Właśnie ukazał się pierwszy kompleksowy przewodnik po regionie, wydany przez amerykańską agencję turystyczną działającą w stolicy, Irbilu. ISIS odwalił za nas całą robotę z public relations, jedyne co musimy zrobić to zmienić przekaz negatywny w pozytywny”- mówi Douglas Layton, wydawca. Amerykanie chcą zaprezentować tutejszą przyrodę jako „coś w rodzaju stanu Colorado” w zupełnie innej części świata.

Bądźmy jednak realistami, na razie większość turystów w Kurdystanie stanowią Arabowie z innych części Iraku, płacący petrodolarami za spokój i bezpieczeństwo. (Przy okazji – pamiętaj, szanowny czytelniku, że Kurdowie to nie Arabowie. Podobnie jak Persowie, Pasztuni, czy Turcy!)  Zamiast najazdu turystów władze muszą się zmierzyć z falą uchodźców, których w 2014 roku napłynęło ponad milion. Mimo potencjalnego ryzyka przeniknięcia zakamuflowanych sympatyków Daesh, jak nazywa się tu islamskich fanatyków, nikomu nie odmawia się pomocy. Inna sprawa, że mężczyźni przybywający z terenów opanowanych przez fanatyków muszą odbywać przymusową „kwarantannę” w więzieniach, w trakcie której są drobiazgowo sprawdzani na możliwe powiązania z ISIS. Ceną za bezpieczeństwo są wszechobecne kontrole wojskowe na drogach i duża liczba policji w miastach. Dzięki temu region uniknął poważniejszych zamachów, a zagraniczni turyści mogą czuć się relatywnie bezpieczni (chociaż w 2015 doszło do wybuchu przed amerykańskim konsulatem w Irbilu, nikt z personelu nie ucierpiał).
W 2015 przez Kurdystan przejechała grupka polskich rowerzystów, uczestników podróżniczo-harcerskiej sztafety „Rowerowe Jamboree”. Norbert Skrzyński, jeden z organizatorów przedsięwzięcia, mówi: „Nasz etap rozpoczynał się na południu Turcji, a kończył na brzegu Morza Kaspijskiego w Iranie. I do niemal samej granicy irackiej jechaliśmy licząc się z tym, że skorzystamy z alternatywnej trasy, bezpośrednio z Turcji do Iranu, z pominięciem przejazdu przez Góry Kurdystańskie na północy Iraku. Im bardziej wjeżdżaliśmy w Kurdystan (ten turecki) i im więcej osób informowaliśmy o planach wjechania do Kurdystanu (tego irackiego, autonomicznego), tym bardziej się przekonywaliśmy, że jest to najlepsza z możliwych tras. Od Kurdów tureckich wciąż dostawaliśmy informacje potwierdzające, że Autonomiczny Kurdystan jest bezpieczny. W miarę bezpieczny, w porównaniu z resztą Iraku, do którego nie zamierzaliśmy się zbliżać. Wielokrotnie byliśmy zapewniani, że Kurdystan to Kurdystan, a Irak to Irak. Rowerami podróżuje się tam wybornie – ciężkie podjazdy rekompensują wspaniałe widoki, a wysiłek włożony w drogę nagradzany jest serdeczną życzliwością Kurdów, Asyryjczyków i Arabów żyjących na północy Iraku. Oczywiście sytuacja jest dynamiczna i szczególnie z zewnątrz wygląda na niepewną, ale Kurdowie w Kurdystanie uprawiają ziemię, budują drogi i szkoły, rozwijają gospodarkę, studiują na uniwersytetach i żyją z nadzieją lepszej, niepodległej przyszłości.”

Choć w najbliższym czasie Kurdystan nie stanie się zapewne celem masowej turystyki, to warto pamiętać, że w całym bliskowschodnim zamęcie jest wciąż bezpieczny region ze stabilną, w miarę demokratyczną (jak na tutejsze standardy) władzą, sprawną armią i zasobami naturalnymi, które pozwalają przetrwać mu ten trudny okres w jako takim dobrobycie. Być może już niedługo usłyszymy o nim więcej, jako o nowym państwie na mapie świata.

Zobacz zdjęcia z obozów dla uchodźców w Kurdystanie!

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Wirtualna Polska.

No Comments

Post A Comment